Wycieczka ze Zwardonia do Wisły pociągiem – koleją w góry
W niedzielę 3 grudnia 2023 r. w koleżeńskim towarzystwie wybraliśmy się na trasę górsko-wiejską ze Zwardonia do Wisły. Jako że wśród naszych Znajomych jest wielu miłośników kolei, a wycieczkę organizował Konduktor Przemek, to podstawowym założeniem było przejście trasy od pociągu do pociągu. Wycieczka minęła pod znakiem prawdziwych początków prawdziwej zimy w Beskidach!
Jak z podstawowego założenia wycieczki wynikało, chcieliśmy oprzeć się o transport publiczny, przejazdy koleją i wędrówkę z punktu a do punktu B. Okolice Zwardonia są pod tym względem bardzo atrakcyjne, ponieważ można stąd organizować wycieczki w Beskid Żywiecki, a także wycieczki w Beskid Śląski. Tutaj na blogu opisywałem relację z wycieczki na Rachowiec ze Zwardonia, która również jest ciekawą propozycją dla podróżujących pociągiem. Przemysław Brych (szerzej znany w mediach jako Konduktor Przemek) zaproponował, aby tym razem przejść się ze Zwardonia do Wisły szlakami wiodącymi przez Sołowy Wierch (853 m n.p.m.) oraz między zabudowaniami Trójwsi Beskidzkiej. Większość tych szlaków wiedzie asfaltem, co latem bywa męczące. Zimą stanowi natomiast lekką i atrakcyjną alternatywę dla zasypanych górskich szlaków. Ta propozycja okazała się strzałem w dziesiątkę i jest świetną propozycją na zimową wycieczkę do Wisły!
Przebieg wycieczki
Przebieg trasy: Zwardoń – Sołowy Wierch (853 m n.p.m.) – Przeł. Rupienka (672 m n.p.m.) – Koniaków Fibaczka – Koniaków Szańce – Istebna Zaolzie – Dolina potoku Połomity Mały – Istebna Andziołówka
Czas wycieczki: 8 godzin (z licznymi postojami na zdjęcia, odpoczynkiem w karczmach i przecieraniem szlaku w kopnym śniegu)
Jak widać po przebiegu trasy, nie kończy się ona w Wiśle. Wynika to z sytuacji zastanej na szlaku, a także z drobnych kontuzji „po drodze”. Zgodnie z planem, z Istebnej Zaolzia mieliśmy iść żółtym szlakiem na Przełęcz Szarcula (761 m n.p.m.) i czerwonym szlakiem na Przełęcz Kubalonka (761 m n.p.m.), a dalej zielonym szlakiem schodzić do stacji kolejowej Wisła Głębce. Zdecydowaliśmy jednak, że solidarnie autobusem Wispol przejedziemy z Istebnej Andziołówki. To spowodowało, iż nasza wycieczka miała ok. 16 km dystansu zamiast zakładanych 21 km. Brakujące 5 km przejdziemy razem kiedy indziej, a przynajmniej była okazja do wspólnego posiedzenia w miłej atmosferze Karczmie „Po Zbóju” na Andziołówce w Istebnej.
Poranna podróż pociągiem i Zimowy Zwardoń
Razem z Aldoną wsiadaliśmy do pociągu na przystanku Rajcza Centrum. Na szynowym rumaku już przyjechał Przemek, któremu towarzyszył także Marek. Dalsza podróż i wędrówka odbywała się zatem w 4 osoby. Pogoda była piękna, ale dla koneserów. Niebo zachmurzone, lekki minus na termometrach i stały delikatny opad śniegu. z okien pociągu nie było dalekich widoków, ale czarno-białe krajobrazy i tak przyciągały wzrok jak magnes. Podróż pociągiem krótka, ponieważ wysiadaliśmy na ostatniej stacji, czyli w Zwardoniu.
Zwardoń w wersji śnieżnej prezentuje się bajecznie
Zwardoń jest zasypany śniegiem. Niektórzy mówią coś o ataku zimy, ale przecież kiedyś grudzień właśnie taki był, a ataki zimy zaczynały się powyżej metra śniegu. Dla nas, to wreszcie po latach normalna końcówka kalendarzowej jesieni. Termicznie jest z nami już zima, a więc wszystko w zgodzie z naturą. Jesień była do końca października. Potem przedzimie w listopadzie i w grudniu zima. Od razu człowiek się lepiej czuje, bez depresyjnej niby-jesieni, jak w latach wcześniejszych.
Zwardoń w białej scenerii przypadł nam wszystkim do gustu. Mi w głowie rodziły się wspomnienia ze starych pocztówek, kiedy to w latach międzywojennych Zwardoń aspirował na zimowy kurort. Za znakami niebieskiego szlaku wędrowaliśmy między polami, starymi chałupami. Ciepło zrobiło mi na sercu, kiedy skorzystaliśmy ze skrótu i zamiast iść drogą wędrowaliśmy wąskimi przesmykami między płotami oraz zabudowaniami niewielkiego przysiółka Pydychy. Kiedyś w góralskich wioskach takich przesmyków było sporo. Dzisiaj są rzadkością. Drewniane domostwa oklejone śniegiem urokliwie urozmaicały wędrówkę.
Podejście na Sołowy Wierch i zejście do Przełęczy Rupienka
Po zejściu z głównej drogi w Zwardoniu, szlak niebieski stopniowo wspina się na Sołowy Wierch (853 m n.p.m.). Ścieżka prowadzi obok domostw przysiółka Węglarze. Nie było nam dane skorzystać z maksymalnych możliwości krajobrazowych tego miejsca, lecz Zwardoń otulony ośnieżonymi górami robił wrażenie. Kiepski stan utrzymania drogi ekspresowej S1 był dla nas atutem, ponieważ białego krajobrazu nie przecinała czarna wstęga drogi. Za ostatnim domem, szlak miał charakter dziewiczy. w okresie kilkudniowych opadów śniegu nikt przed nami nie szedł, więc przecieraliśmy szlak i cieszyliśmy oczy idealnym gładkim puchem przed nami.
Przecieranie szlaku przy temperaturze powietrza blisko zera
Według meteogramów, temperatura powietrza powinna wynosić około -3 °C. w centrum Zwardonia tak to odczuwaliśmy. Mieliśmy równocześnie wrażenie, że jest niewielka inwersja i wraz z wysokością temperatura odczuwalna nieznacznie wzrastała. Kiedy szliśmy między domami oraz drogą, pod śniegiem był lód. Sam śnieg był lekkim puchem ledwo co stawiającym opór naszym nogom. Powyżej 750 m n.p.m. śnieg robił się cięższy, a podłoże coraz bardziej miękkie. Efekt tego był taki, że często zapadaliśmy się nie tylko w śniegu, ale i w błocie. Zabawna przygoda, ale bardzo zdradliwa.
Grubość pokrywy śnieżnej szacuję na przedział od 30 do 40 centymetrów. w miejscach wietrznych mogło być tego śniegu więcej, a zawiany śnieg „wygładza” nierówności terenu. Czasami było zatem bardzo ciężko odróżnić przyjemną ścieżkę od błota rozjeżdżonego ciężkim sprzętem, a co dopiero mówić o zarośniętych młakach. Aldona zaliczyła w takim miejscu nieprzyjemny upadek. Śnieg wydeptany przez trzech panów, aby kobiecie szło się lżej. Tak udeptaliśmy, że nie było widać błota pod śniegiem. Jak Aldona weszła w to błoto, zapadła się niemal po kolana i dużo wody wlało się do wnętrza butów. Nikomu chyba nie trzeba tłumaczyć jak „przyjemna” jest wędrówka zimą po śniegu w butach ciężkich od błota i mokrych od lodowatej wody… Dzielna Aldona przeszła w nich całą dalszą wycieczkę, czyli jakieś 14 kilometrów i 7 godzin…
Magiczne lasy i ośnieżone drzewa
Jednym z hitów tej wycieczki jest wszechobecna zimowa sceneria. Nie było miejsca bez zimy. Czekając na pociągi, jadąc pociągami, wysiadając z pociągów, idąc szlakami, idąc lasami, wędrując przez pola i między domami. Wszędzie zima! Oczywiście, śniegu może być i cztery razy więcej i wtedy to dopiero będzie ZIMA, ale już teraz jest pięknie. Mnie osobiście tym razem zafascynowały ściany drzew. Widok bardzo pospolity, który może się przejeść i znudzić, ale mający w sobie „to coś”. Drzewa zasypane i oklejone śniegiem przykuwają wzrok. Kiedy można dostrzec czarno-białą ścianę lasu, serce bije od razu szybciej. My na trasie od samego Zwardonia do Istebnej mieliśmy tę ścianę lasu wokół siebie. Regularnie był widok na takie same drzewa i takie same lasy, a jednak każdy widok cieszył niezmiernie.
Tym, co nawinęło mi się przed szkiełko i oko, były także gładkie jak od pędzla nieprzetarte górskie ścieżki. Las niczym baldachim rozciągający się nad śnieżną pierzynką, pod którą schowany jest górski szlak lub leśna droga. Ten widok jest ulotny, i pewnie przez to magiczny. Dochodząc od Zwardonia do szczytu Sołowego Wierchu szliśmy wyłącznie takimi nieprzetartymi drogami. Gdzieś z tyłu głowy była myśl, że skoro nikt przede mną nie szedł, to mam ten widok tylko dla siebie. Przecież jak przejdę ja, a za mną Towarzysze wędrówki, to już nie będzie dziewicza nieprzetarta ścieżka. Unikatowość tych widoków jeszcze bardziej cieszyła. Urozmaiceniem tej unikatowości były liście. Kolory jesiennych liści pięknie kontrastowały z czarno-białą zimą. Taki kolorowy detal daje czasami więcej radości niż rozległa górska panorama.
Włóczęga od Rupienki po Andziołówkę
Schodząc niebieskim szlakiem z Sołowego Wierchu dotarliśmy do Przełęczy Rupienka. Mniej więcej od tego momentu aż do samego końca szliśmy ośnieżonymi drogami. Ten rodzaj wędrówki zimą jest dla mnie bardzo przyjemny. Nie odczuwam dyskomfortu z wielogodzinnego chodzenia po asfalcie, a wręcz odczuwam komfort z braku potrzeby przecierania szlaku. Śnieg dodatkowo zakrywa „bród” przydomowego zaplecza, więc krajobrazy są czyste, sielankowe, ale w wersji zimowej.
Domostwa porozrzucane po górach w zimowej szacie
Trójwieś Beskidzka ma w sobie jeszcze wiele z autentycznej tradycyjnej zabudowy. Stare domostwa co prawda nikną między nowszą zabudową, ale na szczęście jeszcze są. Urokliwych widoków dostarczyły nam przysiółki Fibaczka i Legiery w Koniakowie. Przy drodze jest kilka drewnianych chałup, które ładnie prezentują się w otoczeniu śniegu. Można dostrzec zarówno drewnianą konstrukcję, stare sielskie okna, jak i folklorystyczne detale. Pamiętam, że w pierwszej dekadzie XXI wieku przysiółek Legiery był niczym żywy skansen. Wcale nie był to odosobniony przypadek w Trójwsi Beskidzkiej. Dzisiaj, część drewnianych domów ma nową oblicówkę, albo zostały obłożone styropianem w ramach nowoczesnej termomodernizacji. Łezka się kręci w oku, więc tym bardziej doceniam pojedyncze stare zadbane domostwa okolicy.
Puste pola zakryte śniegiem niczym gładkie przestrzenie wprowadzające w krajobraz
W Koniakowie oraz w Istebnej zachowało się jeszcze dużo pól pozbawionych zabudowy. Zimą, kiedy są przykryte nieco grubszą warstwą śniegu, stanowią gładkie białe przestrzenie. Niekiedy są dominantą minimalistycznych pejzaży z człowiekiem lub samotnym drzewem na horyzoncie. Innymi razy są ciszą i szumem wiatru, witającymi wędrowca u bram domowego gwaru. Tak sobie myślałem w okolicy Brzestowego Gronia (683 m n.p.m.)…
Wychodząc między domami zza przydrożnego krzyża mijaliśmy gęstą zabudowę, a i trafiły się zaprzęgi konne wracające z kuligu. Po chwili granica lasu i pól oraz przeszywająca człowieka cisza… Na krańcu tychże gładkich pól była linia zabudowy, do której wiodła kręta ledwo odśnieżone droga. Gdybyśmy weszli między domy, od razu usłyszelibyśmy odgłosy bawiących się dzieci, byłby wzrok spostrzegawczej babci lub dziadka zza okien, a w budynku gospodarczym rodzice akurat troszczyliby się o żywy inwentarz. w innym miejscu, najpierw był znowu minimalistyczny widok: puste pole i jeden dom na nim, a w tle ściana lasów po drugiej stronie doliny. Kiedy jednak byliśmy troszkę wyżej, zza ściany lasów wyłoniły się sąsiednie grzbiety górskie. Całość pejzażu nie była już taka minimalistyczna, a puste pole zdawało się być preludium do bogatej w doznania opowieści o beskidzkim krajobrazie…
Nieme górskie potoki i czapy śniegu na kamieniach
Wędrowaliśmy to pod górę, to w dół. Między stokami i grzbietami górskimi w tej okolicy leniwie płynie woda. Szczególnie w dorzeczu Olzy. Latem, potoki te delikatnie szumią i pluskoczą, przełamując ciszę oraz uzupełniając śpiew ptaków. Tym razem, ptaków słychać nie było. Potoków również. Śnieg skutecznie wygłusza. Nawet w kwestii zmysłów, zima to symbolika wyciszenia. Woda spływa spokojniej niż latem, a każdy kamień czy próg wodny jest pokryty małym jeszcze lodem. To również wygłusza. Nawet jeżeli gdzieś woda się pieni, to zaraz obok jest kamień z „czapą” śniegu. To też wygłusza. Gdyby jednak jakiś szmer wydostał się z potoku, to nad wodą jest las. Drzewa liściaste klapnięte od śniegu, a drzewa iglaste niczym dźwiękochłonne parasole otaczają wijące się cieki wodne. Ta wszechobecna cisza dawała dużo do myślenia.
Górskich potoków zatem nie słyszeliśmy, ale je widzieliśmy. Sam zatrzymywałem się nader często. Woda z tak spokojną wodą pozwalała dostrzec ciemne dno. Śnieg odbijał nawet najmniejsze ilości światła, więc – po kilku godzinach wędrówki – oczy postrzegały krajobraz jako czarno-biały. Czerń wody, biel niewielkiej piany i biel otaczającego śniegu. Kolejny pospolity krajobraz, który zachwycał. Wędrując wzdłuż potoków źródłowych Olzy nie mogłem się napatrzeć. Po prostu podziwiałem cud natury.
Odpoczynek w karczmach oraz finisz wędrówki na Andziołówce
Do Koniakowa dotarliśmy około południa. Była to idealna pora na wczesny obiad. Tak się składa, że na Szańcach w Koniakowie funkcjonuje Karczma Świstak. Jest to miejsce dobrze mi znane, które oceniam bardzo pozytywnie! Niekiedy jako przewodnik beskidzki żałuję, że karczma jest czynna dopiero od godziny 12:00. Wiele razy podczas autokarowych wycieczek Pętlą Beskidzką, zjadłbym „małe co nieco” właśnie w tej karczmie… Tym razem jednak nie byłem na służbowo zorganizowanej wycieczce, lecz w pełni towarzysko na bardzo luźnej włóczędze. Razem z Aldoną zamówiliśmy zatem nie „małe co nieco”, lecz prawdziwe syte dnia obiadowe, które były przepyszne! Zdecydowaliśmy się na zupę czosnkową oraz kwaśnicę zabielaną, czyli charakterystyczną dla Śląska Cieszyńskiego. Aldona wzięła chleb ze smalcem, który chociaż normalnie jest przekąską, tutaj może być potraktowany jako pełnowartościowe danie. Ja z kolei wybrałem placki świstaka, czyli placki ziemniaczane z kotletem i kapustą zasmażaną (odpowiednik wiślańskiego jadła, zbójnickiego jadła, jadła gaździny, itp.). Cała czwórka wzięła po rozgrzewającym winie grzanym. Aldona – przez przemoknięte zmarznięte stopy – miała jeszcze baaardzo rozgrzewającą herbatę zimową. W przyjemnej towarzyskiej atmosferze spędziliśmy tutaj dobrą godzinę.
Kiedy szliśmy z doliny Olzy w Istebnej żółtym szlakiem w kierunku Wisły, pojawia się punkt zwrotny. Najpierw, tam gdzie szlak odbija na Kawulonkę, była leśna maszyna. Uznajemy zatem, że nie chcemy iść znowu po leśnym błocie, więc idziemy w górę doliny potoku Połomity Mały. Droga, jak i dolina, jest bardzo urokliwa. Jednak ciągle mamy z tyłu głowy zziębniętą Aldonę, która do tego jest osłabiona, bo na jakimś poślizgu „nawaliło” jej biodro. z początku Aldona chciała sama skrócić sobie wędrówkę i skończyć na Andziołówce. Szczęśliwie dla wszystkich, razem z Markiem i Przemkiem, zespołowo dotarliśmy na Andziołówkę. Przemek, nasz komunikacyjny ekspert, wypatrzył autobus Wispol, do którego mieliśmy niecałe 50 minut. Lokalizacja i czas idealne, aby zrobić sobie rozgrzewającą i orzeźwiającą przerwę w Karczmie „Po Zboju”, czyli starej dobrej karczmie na Andziołówce. Koledzy zamówili grzane piwko, a my z Aldoną duży kufel Kofoli z nalewaka. Po raz kolejny bardzo sympatycznie spędziliśmy czas! Autobusem dotarliśmy do przystanku Wisła Głębce Kałuża, skąd w kilka minut byliśmy na stacji kolejowej i wygodnie siedzieliśmy w pociągu czekając na odjazd „Kubalonki”. Aldonie i mi powrót pociągami do domu zajął blisko 4 godziny. Było warto!
Podsumowanie wycieczki pociągiem ze Zwardonia do Wisły
Plan był sensowny, obliczony według możliwości Uczestników. Większość odcinków po lokalnych drogach sprawia, że nie była to ambitna wycieczka. Pokonały nas warunki, ale… Nie była to za duża ilość śniegu, lecz za mała ilość mrozu przy gruncie. 😉 Ta wycieczka w jakże świetnym towarzystwie była przede wszystkim czasem towarzyskim, a nie biciem rekordów. Cieszę się jak dziecko z tych zimowych klimatów, a i bardzo doceniam miły czas. Mi jak przewodnikowi po wyczerpującym sezonie turystycznym taka spokojna wędrówka totalnie na luzie była bardzo potrzebna. Dziękuję wszystkim Towarzyszom wędrówki za wspólną wycieczkę i… do zobaczenia na szlaku! 👋
Przemysław Antoniewicz
12 grudnia 2023 @ 17:47
Piękna trasa, piękne wspomnienia z pierwszych lat 70 tych. Do Zwardonia dojeżdżało się z Katowic na ogół po przesiadce w Bielsku. Z Katowic kursował skład dwupoziomowy, ale ciągnięty przez parowóz. W Zwardonia była przedwojenna parowozownia. Do Wisły ze Zwardonia przeszliśmy na nartach. Po drodze posilalismy się w sklepach GS. To była inna Polska niż dziś ale było pięknie. Mniej zabudowy, większy luz.
Wcześniej na Boraczą weszliśmy na nartach. Śnieg padał przez 3 dni bez przerwy. Korzystaliśmy z wyciągu orczykowego przy schronisku.
Po 3 dniach gdy poszliśmy na nartach na Lipowską zapadliśmy się w świeżym puchu nieraz po kolana.
Oslabliśmy na tyle, że powyżej Boraczej i lasu (dziś młodnik po wyrębie) odnalazłem przysypany śniegiem szałas, gdzie zrobiliśmy popas gotując na maszynce zupkę Amino z papierka i pociągając mleko skondensowane z tubki. Najpierw trzeba było jednak odkopać ze śniegu wejście do szałasu.
Przed wieczorem zamiast dotrzeć na Lipowską zjechaliśmy do Rajczy, gdzie w w „stacji turystycznej” znaleźliśmy nocleg na zbiorówce po 20 zł od łóżka.
Radosław Szczepanek
12 grudnia 2023 @ 19:32
Piękne wspomnienia! Z wielką przyjemnością je przeczytałem. Wątek kolejowy brzmi jak wspomnienia moich Rodziców. Natomiast zimowe wycieczki na nartach to była domena mojego Ojca i Dziadka z jego strony. Bardzo dziękuję, że Pan się podzielił tymi wspomnieniami. 💚
Do zobaczenia na szlaku! 👋